Po bardzo długiej, niezwykle męczącej podróży po całym kampusie (no dobra, oszust ze mnie, PRAWIE całym) wreszcie zrobiłam zdjęcia. Moimi towarzyszami byli: Ji Yea, no i oczywiście aparat. Historia ta jest ciekawa, gdyż moim celem było udanie się do wioski Paud po sznurek, by móc powiesić te zasłony, które nabyłam w sobotę. Niestety, nic z tego. Zostałyśmy zwiedzione przez naszą współlokatorkę, która powiedziała, że to 20 min drogi. W rzeczywistości taki czas wystarczył nam na pokonanie odcinka od naszej wady do końca kampusu. Do wioski zostało jeszcze jakieś 7,5 km...
Jeden plus.
Wreszcie są FOTY!
Jeden plus.
Wreszcie są FOTY!
Ciekawostka obyczajowa- przez ile warstw trzeba się przedrzeć, by zjeść indyjską czekoladę?
Okej, okej, koniec żartów, bo wszystkie słodycze już zjadłam... :(
Atrakcja dnia! |
Pusty basen... :( |
Wczorajszy dzień
był pełen niezapomnianych przygód. Między innymi: zaspanie i spóźnienie się 20
minut na lekcje chemii (na szczęście nauczycielka nie miała mi tego za złe-
chyba rozumie, że dzieci z Mahindry nie mogą liczyć na nadmiar snu), pierwsze
odwiedziny siłowni i natychmiastowe zepsucie dwóch sprzętów. Właściwie to JA
ich nie zepsułam, ale pojawiłam się w złym miejscu i złym czasie, że akurat nie
działały… Moje szczęście. W ogóle ta siłownia to taka wypasiona sprawa. Dwie
bieżnie, rowerek, steper, sztangi, jakieś coś do podciągania się, ćwiczenia
siłowe, i dużo innych rzeczy, na które nie znam profesjonalnych określeń. Zaraz
potem musiałam iść na rozmowę z advaisorem (patrz: Viany), na którym zaskoczyło
mnie pytanie, czy to ja jestem tą „pierwszoroczną”, która mu przywiozła
„tarty”. Tarty, serio?! Oczywiście chodziło o chrzan tarty, który Sonia
osławiła w zeszłym roku. Dzień wcześniej byłyśmy
z mieszkankami domku 9 u Pelhama (dyrektor) w domu, oglądaliśmy zachód słońca i piliśmy sok z mango!
Dzisiaj byłam po
raz pierwszy na „Art for Kids”, czyli społecznym triveni. Było super. Malowaliśmy, śpiewaliśmy (no,
może niekoniecznie to był śpiew, a raczej darcie się), graliśmy w gry…
Następnym razem wezmę aparat, żeby porobić jakieś zdjęcia.
Zaraz mamy „house
dinner”, czyli każdy przygotowuje coś do jedzenia. Ja robię budyń czekoladowy i
śmietankowy. Mleko już nabyłam. Muszę zacząć gotować...
Ciekawe tematy na lekcji angielskiego EVERYDAY. Wczoraj Henning pokazał nam video pt. ,,jak robi się mięso"- typu ginące kurczaki czy wnętrzności prosiaczka...
Wtedy chciałam przejść na wegetarianizm, ale później na stołówce podali pizze z kurczakiem.
Dzisiaj natomiast rozmawialiśmy o ewentualnych skutkach bomby atomowej (+ zaczęła mnie dręczyć myśl, czy nie jestem przypadkiem na lekcji historii), ale temat bardzo "na topie" i jest ciekawie, kiedy wszyscy tak debatują nad tym.:)
Wtedy chciałam przejść na wegetarianizm, ale później na stołówce podali pizze z kurczakiem.
Dzisiaj natomiast rozmawialiśmy o ewentualnych skutkach bomby atomowej (+ zaczęła mnie dręczyć myśl, czy nie jestem przypadkiem na lekcji historii), ale temat bardzo "na topie" i jest ciekawie, kiedy wszyscy tak debatują nad tym.:)
WIĘCEJ DYSKUSJI DLA LUDU! :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo macie angielski interdyscyplinarny ;-) Też mam takiego pecha do znajdowania się w niewłaściwych miejscach o niewłaściwym czasie-dzisiaj poślizgnęłam się i zjechałam ze schodów na oczach 2 nauczycielek :) Pierwszy dzień w nowej szkole :)
OdpowiedzUsuńGrunt to dobrze wypaść w oczach nauczyciela! Haha, przynajmniej Cię zapamięta... :)
OdpowiedzUsuń