Translate :)

niedziela, 29 września 2013


Dużo rzeczy się działo przez ostatni tydzień.
Ale pierwsza rzecz do zakomunikowania to: Forum już działa! :)

W zeszłą sobotę nie jechałyśmy do Pune, bo było (okej, ujmę to bardzo nieskomplikowanie) sprzątanie kampusu. Nasza grupa akurat "sprzątała" kampus, inne chodziły gdzieś nad rzekę albo coś w tym stylu. W każdym razie było zabawnie. Mieliśmy się dobrać w 4-osobowe grupy. Nasz grupa była wyjątkowo ambitna. Przykłady znajdziecie poniżej. Ogólnie wyglądało to tak, że znaleźliśmy górę śmieci, zapełniliśmy kosz i poszliśmy się ukryć w domku na drzewie. Pech chciał, że nas znaleźli, więc musieliśmy "ciężko pracować", tj. ukryć się w innych miejscu, którym było tym razem MPH... podsumowując kampus jest czysty.






W ostatnią niedzielę, jak zwykle wstałam o 8, więc nie chcąc przeszkadzać moim współlokatorkom, siedziałam przed laptopem oglądając film. SIEDZIAŁAM. I w pewnym momencie pękła mi ramka na okulary. Tada! Następnego dnia próbowałam założyć soczewki, ale nic z tego. Nie będę ich nosiła. Moją opcją był wyjazd do Puny do optyka. Wczoraj byłam, dostałam nową ramkę (3 800 Rs.) i futerał.

W tym tygodniu naprawdę miałam mało czasu. Dlatego wczoraj zrobiliśmy dzień lenia. Pojechałyśmy do Pune na cały dzień (od 8:30 do 20:00). Wróciłyśmy to było po 22. Na początku zwiedzałyśmy indyjskie sklepiki z bransoletkami, sari, etc. Później szukałyśmy fryzjera przez jakąś godzinę. Aż w kończy znaleźliśmy bardzo fajny salon. No dobra, najciekawsza część, co zrobiłyśmy z włosami. A żeby wyglądać jak cywilizowani ludzie, ehem, zrobiłyśmy ombre. Fotencje!

Szczęśliwe, jeszcze przed farbowaniem:

Bardziej szczęśliwe po:








 Ja i Merve zapłaciłyśmy po 1000 Rs (zabójcze kolory), czyli jakoś 60 zł. I opłacało się spędzić te 2 godziny!

W zeszłą niedzielę robiliśmy mooncake, bo teraz w Chinach mają festiwal i to jest takie narodowe jedzenie. Zrobiłyśmy mooncakes z czerwoną fasolą na słodko, co początkowo nie wyglądało na smaczne, ale jak zwykle okazało się przepyszne!



Głodna jestem. Idę na brunch!
:)


środa, 18 września 2013

I po raz kolejny piszę posta podczas trwania lekcji angielskiego. Henning jak zwykle pozwolił nam iść , więc w gruncie rzeczy mam jakieś 1,5 godziny wolnego, a później tylko biologia i PNC (najnudniejsza rzecz na świecie). 
W sobotę jednak udało nam się wybrać do Puny, bo w busie zostało parę miejsc i mogłyśmy kupić bilety z rana. Pojechałyśmy na całe 4 godziny do Phoenix Mall, czyli największego centrum handlowego w Pune. Było ogromne. Oczywiście od razu poszłyśmy do McDonalda. Potem do Star Bazar, czyli supermarketu, w którym możesz kupić wszystko (nabyłam patelnie, koc, etc.), łącznie z jedzeniem. Zakupy okazały się o wiele mniej wyczerpujące, bo cały czas byłyśmy w pełni klimatyzowanym CH. Wychodząc ze Star Bazar zauważyłyśmy ludzi, którzy robili tatuaże z henny i tym sposobem zrobiłam, trzeci w moim życiu, tatuaż. 

 Wypiłyśmy (razem z Ji Yea i Linh) kawę i pojechałyśmy z powrotem. Wieczorem odbył się charytatywny "pokaz mody", w którym po raz kolejny zwyciężyli koreańczyczy. Nie zostałam do końca, bo mnie strasznie rozbolała głowa, ale wszystkie występy widziałam.

W poniedziałek świętowano ONAM, cokolwiek to jest, w AQ pojawiło się te oto cudeńko:
 W wyniku niedzielnej nudy (przez co teraz muszę w jeden dzień napisać esej z filozofii) zrobiłam sobie tatuaż z serii DIY :)
Aha, zakupiłam pisak z henną za 20 Rs, czyli jakieś 1,5 zł, więc jak przyjadę to przywiozę ich masę. Taki fun!


 W niedzielę wieczorem mieliśmy "Wada Desserts&Games", czyli każdy robił jakiś deser. Moim ambitny planem było tiramisu, jednak nie umiałam znaleźć serka mascarpone w tym supermarkecie. Skończyło się na zrobieniu ciasta czekoladowego, które oficjalnie wyglądało źle, ale wszystko zostało zjedzone, bo smakowało wyśmienicie...
 To pewnie przez to, że było pieczone przez jakieś 2 godziny z przerwami... :)

 
Za mną już dwa testy. Z obu (matematyka i hiszpański) dostałam 7-mki, tj. najwyższe oceny. Z matmy pozwolono mi się przenieść na poziom wyżej, ale jeszcze nie jestem pewna. Jutro idę na lekcje Math Hl i zobaczymy jak uczy też człowiek...

Ciekawi jak wygląda menu szkolne?


   Break-Fast

Soya aloo paratha
Scramble egg
Plain oats / flavoured oats
Chocos
Hot & cold milk
Tea / coffee
Jam / honey
Banana 



Lunch

Salad bar
Mix lettuce and herb crotones salad
 Vinaigrette dressing
Pumpkin & rice soup


Broccoli-basil mac & cheese
Garlic toss veg
Gobi musallam
Hariyali dal tadka
Onion rice
Coriander paratha
Basil and tomato bread

Fruit of the day
 


Snack

Palmiers
Lemon tea



HYDERABADI THEME DINNER
Green salad
Raita
Badam shorba
Kozhi kariveppila fry
Masala paruppu vada
Veg dum biryani
Mirch ka salan
Paneer hyderabadi

Laccha paratha

Gil-E-Firdaus


Dzisiaj mamy obiad pod tytułem cjkeflae, co prawdopodobnie oznacza coś hinduskiego (sądząc po proponowanych daniach). Ostatnio był hiszpański obiad, ale ten chyba sobie odpuszczę i pójdę do Coffee Shopu po jakieś fast-foody.

Specjalnie jeszcze wracam do poniedziałku. Pojechałam na FRO, czyli takie coś odnośnie visy do Puny, tam spędziliśmy jakieś 2 godziny (w miarę krótko, niektórzy siedzieli tam po 7-8h), a później weszliśmy do pizzerii. Już byłam zrezygnowana, że nie będzie mnie na moim advisor dinner, ale kiedy wracaliśmy, minęliśmy jeepy, które właśnie tam jechały, więc tylko się szybko przesiadłam. 
Pojechaliśmy (2 grupy, bo Vinay i Malika są małżeństwem, więc robili razem) do BBQ, czyli Barbecue Nation i to było NIESAMOWITE. Ogólnie budynek składał się z 10-ciu pięter, my pojechaliśmy na 10-te, gdzie był widok na całe miasto (było to koło 19, więc już ciemno było). Wszyscy siedzieli przy stole, a w około latali kelnerzy. Zamawianie wszystkiego. W stole były takie dziury na grille, na których pojawiały się wszystkie (oprócz wołowiny) gatunki mięsa: ryby, kurczak, krewetki, kraby... Wszystko. Kiedy myślałam, że to już koniec uczty i objadłam się niesamowicie, zostaliśmy zaproszeni do bufetu, gdzie było jeszcze więcej jedzenia wszelkiego rodzaju, łącznie ze słodkościami. Lody, babeczki, ryż, owoce, makarony, kukurydza, zupy, sałatki, ciastka, ... WSZYSTKO! 
Najlepsze miejsce w jakim byłam!

Muszę iść wyciągnąć pranie z pralki. Papa! :)

piątek, 13 września 2013

Ostatnio trochę zaniedbałam pisanie na blogu (wstępnie miał być wpis co 3/4 dzień), ale teraz nadrobię. Niestety, zaniedbałam też robienie zdjęć, bo po prostu wszędzie, gdzie było coś ciekawego, nie zabrałam aparatu (patrz: domek na drzewie, etc.). Spokojnie, niedługo weekend i obiecuję, że nadrobię.

Ogólnie rzecz ujmując... Jest wyśmienicie (pomijając filozofię może). W tej chwili jestem na lekcji angielskiego, która się nie odbyła, bo... Nie znam powodu. Mam nadzieję, że mojej biologii na długim bloku też nie będzie, ale to się jeszcze okaże. Dzisiaj miałam pierwszy blok wolny, potem śniadanie, teraz znowu wolność. Nie żeby coś, ale porównując LO3 <które i tak było super>, to tutaj czas lekcji ogranicza się do minimum. Oczywiście mam też zajęcia pozalekcyjne, a później muszę jeszcze robić zadania, których niestety nie brakuje...
W ostatnią sobotę znowu podbijałyśmy Pune. Niestety nie miałyśmy zbyt wiele czasu, bo niewiele ponad 2 godziny, ale kupiłyśmy w miarę wszystko. Słodycze są na wyczerpaniu (okej, nie ma ich już). Po zjedzeniu czwartek czekolady indyjskiej doszłam do wniosku, że smakuje jak metal. Za to wszelakie ciasteczka są pycha.

Miałam zrobić zdjęcia, ale mój czas został ograniczony do wciągnięcia aparatu w pędzącej rikszy, tak więc:





Jutro niestety nie jedziemy, bo teraz w tym rejonie jest święt...
 W sobotę nie zostałam w Pune dłużej, bo odwiedził nas Wojtek- Polak, studiujący na Oksfordzie matematykę. Więc robiliśmy pierogi, które (ku mojemu zdziwieniu) wyszły naprawdę dobre. W niedzielę Wojtek dawał wykład na temat różnych rodzajów nieskończoności i nawet zrozumiałam, ale kiedy pod koniec wykładu padło pytanie: ,,Czy wszyscy są tutaj na Further Math, bo nie wiem czy każdy zrozumiał?" to nie mogłam się przestać śmiać, no bo jestem na SL (embarrassing).
Co do matmy: Miałam wczoraj test z funkcji, który w praktyce miał trwać 40 minut, ale po 15 minutach skończyłam i poszłam, no bo co mam się rozczulać nad kartą pracy?! Nie mam pojęcia jak mi poszło, bo w niektórych zadaniach byłam na 80% pewna co miałam zrobić- reszta była angielsko-niezrozumiała.
Subarna ma nam oddać testy w następnym tygodniu.

A już jutro weekend! Czyli całodzienne nic-nierobienie. W weekend zawsze mam (w przeciwieństwie do dni szkolnych) zbyt dużo czasu. Może tym razem przejdziemy się do tj wioski, choćby żeby zobaczyć ten festiwal :)

Wczoraj zrobiłyśmy "brownies"- ciasto, podobne do murzynka, ale o niebo lepsze. Było go tak mało, że zniknęło w jakieś 30s. 
Dostałam też wreszcie paczkę z Polski, którą moja rodzinka mi wysłała. Tak jak przewidywała poczta, otrzymałam ją 8 dni po wysłaniu, czyli bardzo szybko. Mój zegar trochę się potłukł, ale nic poważnego, ważne, że działa. W paczce były też polskie krówki, które obecnie robią furorę w wadzie 1. Dobrze było zjeść wreszcie czekoladę Wedla! 

To tyle. See ya soon! :)

wtorek, 3 września 2013

Fotobombardowanie!

Po bardzo długiej, niezwykle męczącej podróży po całym kampusie (no dobra, oszust ze mnie, PRAWIE całym) wreszcie zrobiłam zdjęcia. Moimi towarzyszami byli: Ji Yea, no i oczywiście aparat. Historia ta jest ciekawa, gdyż moim celem było udanie się do wioski Paud po sznurek, by móc powiesić te zasłony, które nabyłam w sobotę. Niestety, nic z tego. Zostałyśmy zwiedzione przez naszą współlokatorkę, która powiedziała, że to 20 min drogi. W rzeczywistości taki czas wystarczył nam na pokonanie odcinka od naszej wady do końca kampusu. Do wioski zostało jeszcze jakieś 7,5 km...

Jeden plus.
Wreszcie są FOTY!

Ciekawostka obyczajowa- przez ile warstw trzeba się przedrzeć, by zjeść indyjską czekoladę?




  Okej, okej, koniec żartów, bo wszystkie słodycze już zjadłam... :(




























































Atrakcja dnia!






































Pusty basen... :(



Wczorajszy dzień był pełen niezapomnianych przygód. Między innymi: zaspanie i spóźnienie się 20 minut na lekcje chemii (na szczęście nauczycielka nie miała mi tego za złe- chyba rozumie, że dzieci z Mahindry nie mogą liczyć na nadmiar snu), pierwsze odwiedziny siłowni i natychmiastowe zepsucie dwóch sprzętów. Właściwie to JA ich nie zepsułam, ale pojawiłam się w złym miejscu i złym czasie, że akurat nie działały… Moje szczęście. W ogóle ta siłownia to taka wypasiona sprawa. Dwie bieżnie, rowerek, steper, sztangi, jakieś coś do podciągania się, ćwiczenia siłowe, i dużo innych rzeczy, na które nie znam profesjonalnych określeń. Zaraz potem musiałam iść na rozmowę z advaisorem (patrz: Viany), na którym zaskoczyło mnie pytanie, czy to ja jestem tą „pierwszoroczną”, która mu przywiozła „tarty”. Tarty, serio?! Oczywiście chodziło o chrzan tarty, który Sonia osławiła w zeszłym roku. Dzień wcześniej byłyśmy z mieszkankami domku 9 u Pelhama (dyrektor) w domu, oglądaliśmy zachód słońca i piliśmy sok z mango!
Dzisiaj byłam po raz pierwszy na „Art for Kids”, czyli społecznym triveni.  Było super. Malowaliśmy, śpiewaliśmy (no, może niekoniecznie to był śpiew, a raczej darcie się), graliśmy w gry… Następnym razem wezmę aparat, żeby porobić jakieś zdjęcia.
Zaraz mamy „house dinner”, czyli każdy przygotowuje coś do jedzenia. Ja robię budyń czekoladowy i śmietankowy. Mleko już nabyłam. Muszę zacząć gotować... 

Ciekawe tematy na lekcji angielskiego EVERYDAY.  Wczoraj Henning pokazał nam video pt. ,,jak robi się mięso"- typu ginące kurczaki czy wnętrzności prosiaczka...
Wtedy chciałam przejść na wegetarianizm, ale później na stołówce podali pizze z kurczakiem.
 Dzisiaj natomiast rozmawialiśmy o ewentualnych skutkach bomby atomowej (+ zaczęła mnie dręczyć myśl, czy nie jestem przypadkiem na lekcji historii), ale temat bardzo "na topie" i jest ciekawie, kiedy wszyscy tak debatują nad tym.:)

WIĘCEJ DYSKUSJI DLA LUDU! :)