Translate :)

środa, 16 grudnia 2015

Final Days

Trochę zapomniałam pisać, ale ostatni miesiąc przeleciał prawie tak szybko, że nawet nie pamiętam kiedy był listopad... A teraz mamy grudzień, który w Portland wcale nie wygląda jak polski grudzień (pewnie dlatego, że to inna pólkula, damn). Zamiast śniegu mamy deszcz. Aż normalnie czuję się trochę jak w porze monsunowej w Indiach! Zamiast mrozu mamy temperatury wahające się od 10 do 15 stopni, plus słoneczko od czasu do czasu.
Lekcje skończyły się w zeszłym tygodniu, w środę i szczerze... Uf, wtedy dopiero się zaczęło. Przez wzgląd na nic-nierobienie w czwartek , piątek i sobotę, w niedzielę musiałam zacząć się uczyć. Finals niestety nie są najpiękniejszą rzeczą na świecie i można je przyrównać do morderczej tułaczki Odyseusza, która zamiast 11 lat trwa 4 dni... Także jestem teraz po matmie, filozofii i fizyce. Jutro jeszcze ostatnie ED, ale to jest takie dziwne i głupie, że z całym szacunkiem do wszystkich przedmiotów na świecie, nie mam zamiaru się na to uczyć (co i tak nie miałoby żadnego sensu).
Pod koniec listopada odbył się Fall Ball, gdzieś tam mam fotę z tego. 
Treningi się skończyły... Nie tak że POWINNY były się skończyć, ale żadna z nas nie miała czasu ani ochoty podczas finals biegać na siłownie. Moje mięśnie bolą mnie teraz od niećwiczenia, zamiast od ćwiczenia. Tragic.
W Mikołaja nasza drużyna poszła na wolontariat do downtown Portland by serwować posiłki bezdomnym, co było według mnie bardzo efektowne i serio takie akcje powinny się częściej zdarzać.

Ashley

Chyba ostatni trening haha

Darby the Creeper

Erging

Erging o północy (włam #1)

Fall Ball z Sam

Photo Booth Fall Ball

Fall Ball z Tess

Fall Ball

Thanksgiving z Lulu

Tak się nade mną znęcają w busie

Zakupy w sklepie z antycznymi ciuchami

Ta piękna pogoda

Rhiana (muwci) przyjechała w odwiedziny!

Xmas Tree

Portland at night


piątek, 30 października 2015

Pain and Entertainment

Postawmy sprawy jasno. Są rzeczy, o których nie pomyślałabym nigdy przyjeżdżając do Stanów by zacząć tu studia. Zaczynając o faktu, że Halloween zaczyna się na początku października, do faktu, że wszystko (dosłownie!) jest w jakimś stopniu powiązane z masłem orzechowym. Tak, Reese's stały się moją dirty pleasure... 

Nie spodziewałam się, że sezon jesienny na wiosłowanie upłynie tak szybko. W sumie to były to niecałe dwa miesiące, ale nie czuję, żebym spędziła tu tak dużo czasu. Wszystko przelatuje tak szybko. Jeden weekend, regata. Drugi weekend, wyjazd do Waszyngtonu. Wiosła są takie boskie, że właśnie stały się moim ulubionym sportem. Pochwalę się, a co! Na pierwszej Regacie dwa tygodnie temu zdobyłyśmy 1wsze miejsce (z 7miu drużyn), a na tej sprzed tygodnia 2gie (z 8miu drużyn). Ain't bad!
Kiedy mówię ludziom, że studiuję, pracuję i jeszcze jestem w Crew (drużynie wioślarskiej) to patrzą na mnie wielkimi oczami. A jednak, przy odrobinie zaradności można dać sobie radę. Chociaż treningi są każdego dnia i z reguły zajmują 2-2.5h, to jest w tym dużo zabawy. No i drużyna się naprawdę zgrała, co tylko wpływa na lepszą atmosferę i chęć codziennego zwlekania swojego tyłka z łóżka i odstawienia seriali, i pójścia na trening! 
Jak już mówiłam, sezon się skończył, czyli nie będziemy już wiosłować na wodzie w naszej pięknej łodzi (która ma chyba z dwadzieścia lat i nazywa się Beyond Measure ale my nazywamy ją Baby B, czy też Beyonce). Za to... Treningi nigdy się nie kończą. Codziennie ergs, czyli urządzenia mające symulować nasze wiosła... Nienawidzę ich. Ponadto 5 razy w tygodniu treningi, przeplatanie ergs + stairs (to jest terror!) + bikes! Także ten... Jak wrócę do Polonii i będę wyglądać jak bodyguard to wiecie czemu xD

Dobra, oprócz wioseł (tak, staram się jeszcze mieć jakieś życie poza tym) to wszystko jest A.M.A.Z.I.N.G. Od czasu do czasu wychodzimy do miasta, ostatnio byłam nawet w kinie na jakimś horrorze. Portland jest takie świetne, że naprawdę nie da się nie lubić tego miasta/miasteczka! Z zeszłą sobotę odwiedziłyśmy też sklep z komiksami (OMG, PRAWDZIWE KOMIKSY!). Musiałam kupić moje dwa ulubione, bo... No weźcie, ale musiałam. Przed naszym niedzielnym wyścigiem przygotowywałyśmy też dynie... Pierwszy raz w życiu, omg, kocham Halloweeeeeeen! A dzisiaj w naszej kafeterii mieliśmy wyświetlane urywki ze starych horrorów i to też było świetne. Mieliśmy też sztuczne zombie i dziwne halloween'owe przekąski. Mam plan by być creepy lalką z "Piły", ale nie wiem jak mi wyjdzie make-up, no i wciąż nie znalazłam czerwonej muszki, która jest najważniejsza! Jigsaw! Yeah!

Wrzucam foty, tym razem innym, sprytniejszym sposobem. Mam nadzieję, że się wyświetlą...
A teraz idę, bo od 2 tygodniu próbuję napisać mój esej i co chwilę znajduję jakąś wymówkę...

USA = Burgers (Tess)

Ceny nie z tej Ziemi...

So cute!

Komiksy, donut, kawa - coś jeszcze?

Medale też dostałyśmy, ale tutaj bez nich foteczka

Crew <3

Beyonce / Baby B - best boat

Wstań o 6 na trening...

Ergs = pain

Leżymy, panika!

Nowy hairstyle - fiolet to mój kolor!


sobota, 10 października 2015

Lazy Days

Hola!
Dobra. Nie pisałam, przyznaję się. Nie miałam czasu. Jakimś cudem czas stał się bardzo cenny w ostatnim czasie (coś jest nie tam z tym zdaniem "czas w czasie", let's move on). Nie jestem przyzwyczajona do takich ograniczeń. 

Moje kursy na razie idą całkiem spoko. Chyba jeszcze niczego nie zawaliłam. Z matmy ten materiał już przerabiałam, z zadań domowych oscyluję pomiędzy 3.5 - 4.0. Też nie wiem co to oznacza, że jako że 4 jest najwyższą oceną to chyba nie jest źle. Z fizyki miałam ostatnio test. Szczerze? Rozwiązałam wszystkie zadania z liczeniem i to mnie cieszy! Z filozofii religii nie mam pojęcia co robię czasami, ale lśnię na lekcji kiedy trzeba wymówić niemieckie nazwisko. No i z ED tylko czekam na koniec tych bezsensownych zajęć (musimy przeczytać Antygonę na poniedziałek co mnie nie cieszy...). 

Jeżeli chodzi o życie to jest dość zajęte. Mam pracę, i *wohoo* muszę odebrać pierwszy czek dzisiaj (nie chce mi się tam iść, więc pewnie zrobię to w poniedziałek). Wspominałam, że dołączyłam do drużyny wioślarskiej? Pewnie tak. Mamy treningi codziennie, oprócz niedzieli i jednego dnia tygodnia, który nam koliduje z innymi zajęciami. Jak dla mnie to czwartek, bo mam wtedy lab z fizyki. W poniedziałek, środę, piątek i sobotę idziemy na wodę wiosłować. We wtorek o 6 rano i w sobotę rano mamy też treningi na siłowni, który mentalnie mnie niszczą, bo muszę wstawać kiesy na dworze nie widać jeszcze nawet Słońca. Ew. No i we wtorek popołudniu mamy ergs, czyli ćwiczenia na takim sprzęcie imitującym wiosłowanie. Ogólne wrażenia? Jest super! Uwielbiam wiosłować, chociaż czasami (kiedy ze względu na to, że jesteśmy newbies) łódź kołysze się na każdą stronę i wszyscy są mega wkurzeni, najchętniej uderzyłoby się kogoś wiosłem. Oprócz tego drużyna jest całkiem zgrana, szczególnie wszyscy newbies. 

Wczoraj pojechaliśmy na 'rowing camp' czyli na obóz wioślarski. Jednodniowy wyjazd z podwójnym treningiem, burgerami, bransoletkami przyjaźni  i PB&Jelly. Na pierwszym treningu wszyscy newbies byli w jednej łodzi i było spoko, a na drugim nasz przemieszali. Ja i Lulu trafiłyśmy do łódki z chłopakami, którzy niestety umieją wiosłować i tym razem to chyba oni chcieli nas walną wiosłem, bo średnio nam to szło. Nie no, żartuję. Właściwie to prawie szło mi to dobrze, chociaż raz złapałam "kraba" (wiosło mnie powaliło, oj tak, to się zdarza) i paręset razy zamiast wody trafiłam powietrze, yey! 
Potem musieliśmy ponownie złożyć łodzie, a potem mieliśmy czas wolny. Jedliśmy burgery. Wszyscy wrócili na kampus zmęczeni i pół-żywi, ale było warto! Ja chcę jeszcze raz!

Mamy Fall Break, tak swoją drogą, czyli nie ma zajęć! Sam jak zwykle wyjechała na jakąś wycieczkę, więc mam pokój dla siebie (wypadałoby wynieść te 3 stosy śmieci). Jestem w trakcie instalowanie lampek Halloweenowych które nabyłam w zeszłym tygodniu. Nie mam taśmy i to jest problematyczne, ale jadę do sklepu dzisiaj. Wszyscy mają tu obsesje na punkcie Halloween. Już od tamtego tygodnia wszystko jest w pomarańczowych kolorach, dynie są w każdym oknie, a sklepy wypełniły się słodyczami na Trick or Treat. Oczywiście, czas najwyższy zacząć myśleć o kostiumie. To, co wcześniej było tylko w filmach, wreszcie staje się rzeczywistością! 

Parę zdjęć z ostatniego miesiąca: 

Portland
Portland #2
More Portland...
By night
Glowing Mini Golf
Świecący Mini Golf
Kampus
Dyniowe lampki
Oglądając Camp Rock...

Tu wiosłowaliśmy - Hagg Lake
Ja, Natalie, Tess po lewej, Lulu po prawej, Chris z tyłu.

Darby, ja i Christine - śrubujemy łodzie



Sporo tego błota...
Jezioro bez wody = błotna Laguna

czwartek, 3 września 2015

(United) States of mind

I jestem! United States of America, Oregon, Portland, Lewis and Clark college!

Jest wspaniale! Moje pierwsze wrażenia zdecydowanie pozytywne. Najpierw wylądowałam na lotnisku w Houston, w stanie Texas, czyli na samym południu. Temperatura wynosiła chyba jakieś 38 stopni! Miałam tam jakieś 3h pomiędzy przesiadką do Portland. Cała sceneria od razu wyglądała inaczej, począwszy od małych restauracji/barów, gdzie wszystkie kelnerki nosiły ten sam, różowy strój, a na każdym stoliku znajdował się czerwono-żółty zestaw musztardy i keczupu, zupełnie jak w filmach. Wybór produktów jest również o wiele większy, a typowe słodkości czy niezdrowe jedzenie są tańsze i o wiele większe. Ostatnio w sklepie nie potrafiłam znaleźć małej paczki chipsów, bo wydaje się że tutaj wszystko jest gigantyczne! 


Lewis and Clark też jest świetne. Kampus jest duży i przez pierwszy trzy dni nie miałam zielonego pojęcia jak się przemieścić z jednego końca na drugi. Teraz jest już lepiej chociaż niektóre strefy wciąż pozostają nieznane. 
Jedzenie z BonApetit jest pyszne. Przez pierwszy tydzień pewnie lepsze niż normalnie, ale zawsze jest do wyboru dużo różnych dań. Na śniadanie z reguły jajka, naleśniki z syropem, cała lada owoców i warzyw, różnego rodzaju sosy i sery, oczywiście amerykańskie płatki i masa kolorowych (i zdrowych opcji również) napojów, od Mountain Dew do mrożonej herbaty czy milkshake'ów. 

Pierwszy tydzień, Orientation Week, był naładowany. Najpierw mieliśmy dwa dni international orientation, czyli dla nie-Amerykanów. Masa ludzi z UWC, bo w mojej klasie jest ich aż 29! W środę zaczęli pojawiać się pierwszoroczni z Ameryki, a w niedziele ci, którzy powracali do szkoły po przerwie wakacyjnej. W tym i moja współlokatorka - Sam, która jest świetna! Mieszkamy sobie w Platt East, na trzecim piętrze. Pokój jest duży i teraz staramy się go zrobić jeszcze bardziej przytulnym. Większość czasu i tak spędzamy poza nim, bo za dużo się dzieje.

Niektóre z aktywności w naszym NSO to np. wolontariat przy ścinaniu zabójczych dla mokradeł jeżyn, oglądanie Talent Show, granie w Pub Trivia (i zajęcie drugiego miejsca!) czy oglądanie Mad Max'a. Amerykańska kultura różni się od naszej, a i tak wydaje mi się że mi jest łatwiej, bo ja byłam w Polsce poniekąd ''amerykańskim nerdem'', oglądając jakieś 20 TV Shows albo czytając komiksy. Tutaj takie zachowanie jest przeciętne, ale i tak daleko mi do ogarnięcia wszystkiego o czym mówią moi znajomi. Bo pomimo dziwnych stereotypów, że obcokrajowcy trzymają się raczej razem, wszystkie moje bliższe koleżanki są na razie z US.

W poniedziałek zaczęły się lekcje. Więc może po kolei. 
Matma - nauczyciel świetny i śmieszny, chociaż temat niekoniecznie mi się podoba, przynajmniej początek. Calculus, ew.
Fizyka - nauczycielka jest moim advisorem więc znałyśmy się już wcześniej i jest mega spoko. Wydaje się tez dobrze uczyć. 
Filozofia Religii - tak, wzięłam taki kurs bo WHY NOT. Jak na razie jest super, ale bardzo bardzo wymagający, chyba najbardziej ze wszystkich kurów jakie biorę. 
ED - to wymagany kurs, obejmuje angielski i filozofię, czytamy teraz Plato, ale ja tego nie czytam tylko udaję. Myślę, że spokojnie uda mi się zdać na dobrą ocenę bez marnowania czasu na czytanie tych niezbyt interesujących rzeczy. 
PE - fitness dwa razy w tygodniu. I tak muszę obczaić gdzie tu się biega albo jak wejść na siłkę kiedy nie ma tam bandy sportowców. 

Ogólnie na żadnej imprezie jeszcze nie byłam, bo przez pierwszy tydzień wszyscy chodziliśmy szargani po całodniowych aktywnościach. Podobno w pierwszą środę była impreza nad rzeką, ale chyba koło północy przyjechała policja żeby ją zamknąć. Jest taki super sposób, bo mamy snapchata, który wysyła wiadomości o lokalizacji imprezy i ewentualnym temacie (w piątek było chyba jeans&hats). Niezły pomys, osobiście twierdzę :) Btw, yep, są czerwone kubeczki.

 

 

 

 

 

 

Muszę napisać esej na filozofię więc spadam! Sajonara!


wtorek, 18 sierpnia 2015

Podróżnik 2.0

Moje wakacje dobiegają końca i muszę przyznać, że były to najbardziej wakacyjne wakacje jakie miałam od dłuższego czasu. Bo na przykład w poprzednie robiłam w Niemczech wolontariat i stresowałam się moim EE. Te natomiast upłynęły szybko i bardzo spokojnie, głównie spędzone na lenistwie :)

 
Najlepiej wyrzuciłabym całą wiedzę na temat studenckiego życia w Stanach Zjednoczonych (precz American Pie i Project X), ale tak się nie da, więc nawet nie spekuluję. 
Jak na razie wiem co musiałam zrobić żeby jakoś się ogarnąć. 

1. Załatwić visę (a to nie lada wyzwanie, serio). Koniec końców dostałam ją na 5 lat, chociaż moje studia trwają maksymalnie 4, ewentualnie 3 jeżeli zrobię tylko Pre-Med. 

2. Zarejestrować się na zajęcia. Odbywa się to tak, że wykonywane są 3 tury i podczas każdej musisz się zarejestrować na jedną. W moim przypadku skończyło się na tym, że jako pierwszy wybór poszła chemia. Na drugim była Matma (różniczki, hell ya). A na trzecim... Ha! Wiem, że skoro robię PreMed i Biochemistry powinna być to biologia, ale... Fizyka. Głównie dlatego, ze biologia nie pasowała mi do semestrowego planu (może przez 4-godzinne laboratoria?!), a żeby skończyć mój kierunek i tak muszę w pewnym momencie wziąć fizykę. Oczywiście, żeby nasza generacja umiała myśleć metafizycznie, każdy dostał przydzielony kurs filozofii - milutko. Miałam filozofię przez 2 ostatnie lata i szczerze? I'm so done. Ale kiedy przeczytałam zestaw książek to pojawiło się światełko w tunelu. Omawiać "Igrzyska Śmierci" to ja mogę. Z resztą, lanie wody nie jest aż tak skomplikowane :)

3. Dostać pracę. Wiecie jak to jest kiedy idziesz do szkoły i stajesz się nagle biednym studentem? Ja jeszcze nie wiem, ale jest nadzieja. W ostatni czwartek miałam rozmowę o pracę. Skypowałam z Lindą i Matthew (ktory BTW jest moim trzeciorocznym z Mahindry). Trwało to jakieś 20min. Ogólnie wyszło na to, że nie muszę nic umieć (to pewnie przez to, że tak pięknie się uśmiechałam przez całą rozmowę, jk). Dzisiaj dostałam majla, że yeyeye dostałam pracę. Płacą 11$ za godzinę, czyli takie trochę "WHAT" biorąc pod uwagę polskie stawki. Będę bogata! Nie no, muszę zapłacić za te studia jakoś, za jedzenie, za więcej jedzenia, za jeszcze więcej jedzenia! Także ten, od września jestem asystentką do organizacji wydarzeń (nasze biuro ma wózki golfowe żeby się wozić po kampusie <-- I'm serious).

4. Ogarnąć swoje zamieszkanie. Mieszkam na kampusie, w Platt East. Ogólnie, kampus nie ma bractw, ale podział na 'klasy' się znalazł anyways. Jest specjalny dom dla atletów, dla artystów, dla tych co lubią wyprawy, blah blah. Ja jestem w Platt East, czyli tam, gdzie są różne nacje i kultury (omg, MUWCI again?!). Mam drugoroczną współlokatorkę z Minnesotty, nazywa się Samantha, mam nadzieję, że nie bedziemy na siebie hejcić. 

W sumie to więcej nic nie wiem. Wyjeżdżam za 6 dni, w poniedziałek. Jadę do Frankfurtu, Houston i w końcu do Portland. Listę do spakowania już mam, jeszcze muszę kupić parę rzeczy, potem naprawdę spróbować się spakować, a coś czuję, że będzie to ciężkie. Do Indii to przynajmniej miałam brać takie lekkie rzeczy, a w Portland klimat jest taki sam jak w Polsce. Damn. Jak ja to zmieszczę?! Pomartwię się w sobotę i niedzielę.

Następny wpis jak będę już na kontynencie Pocahontas! 


sobota, 11 lipca 2015

And it all went to an end...

Witajcie!
Po niezwykle długiej przerwie wreszcie postanowiłam coś napisać. 
Może trochę ogarnę najpierw co się działo od mojego ostatniego wpisu w kwietniu. 

24 maja opuściłam kontynent Azji i udałam się do Polski. Po testach IB, na które przygotowywaliśmy się 3 tygodnie, nie mając lekcji, lecz siedząc w Common Roomie z kubkami herbaty, wreszcie nadszedł czas pożegnania. Wpierw mieliśmy Graduation, gdzie dostaliśmy dyplomy. Później impreza do samego rana, a wtedy o 9 nasi pierwszoroczni nas zostawili. Przez jeszcze jeden dzień cała klasa 2015 mogła spędzić czas na wzgórzu. Mieliśmy obiad u dyrektora, gdzie nauczyciele odstawili mega śmieszny taniec. Warto wspomnieć, że dostaliśmy bezalkoholowe piwo, co miało być piękną, a jakże ironiczną konkluzją całego roku. Później była kolejna impreza. Wspięłam się na Internet Hill by po raz ostatni zobaczyć wschód Słońca w Indiach *było bardzo dużo drama*.
Cały lot do Polski przespałam, bo w końcu 3 dni imprezowania dały sobie we znaki. Nawet nie obejrzałam jednego filmu, a zawsze je lubię! Eh! 

Przyjechałam do Polski i zaczęłam naprawdę myśleć nad moim życiem. Rozumiem, że niektórzy mają już swoje plany wytyczone, nieważne czy sami zadecydowali o nich czy zrobiło to coś albo ktoś inny. W moim przypadku jednak mam tyle szczęścia, że mogę wybierać spośród wielu możliwości. Kiedyś miałam plan żeby być bogatą i móc mieć świetny dom, i ewentualnie 3 samochody. Teraz? Pieniądze są ważne, ale ważniejsze jest chyba to, co naprawdę chcę robić. I nie, nie jest to podróżowanie. Wcale nie lubię zmieniać miejsca co 2 miesiące. Wiem też, że nie mam zamiaru zostawać w Polsce. Może kiedyś przyjadę tu i skończę studia, ale to jeszcze odległa przyszłość. Od razu mówię, że nie mam nic przeciwko temu kraju (no może oprócz narzekania na rząd i politykę, no i zbyt wielu rasistów, i jeszcze parę innych rzeczy).
No dobra, więc co? 
Aplikowałam sobie na studia. W sumie do trzech krajów. USA, Wielka Brytania oraz Polska. 
Otrzymałam moje wyniki z matury i *fanfary* zdałam wszystko (nawet matmę!), i nawet zdobyłam wystarczającą ilość punktów by móc pójść na mój conditional offer do Edynburga. Na Medical Science mianowicie. Ale, ale, ale... Po dalszych przemyśleniach *jak pewnie zauważyliście to myślę całkiem sporo* postanowiłam wcale nie skorzystać z tej oferty. UK jest drogie i jakoś nie widzę żebym ich szczególnie obchodziła. Albo tam pójdę albo nie. Nie zrobi im to różnicy. 
Natomiast USA jest już zupełnie inną sprawą. Wcześniej myślałam, że 'nie, no co Wy, tak daleko mam się tłuc?!'. Wcale teraz nie myślę, że im dalej tym lepiej. Oj, nie. Moje zdanie zmieniło parę czynników. Dlaczego więc wybrałam Lewis and Clark College w Oregonie?
1. Dostaję od nich mejle 3 razy w tygodniu. Większość o tym jak bardzo się cieszą, że mogą mieć mnie w nowych freshemens. Widać, że obchodzi ich każdy student i chętnie służą pomocą.
2. Kampus jest piękny. Podobno jeden z najbardziej 'środowiskowych' kampusów w USA. Jest zielono i jest nawet puszcza! Pokoje są o wiele lepsze niż te w muwci (chociaż to nie jest trudne do przebicia). Ze zdjęć naprawdę muszę przyznać, że chętnie spędziłabym tam 4 lata. 
3. Dostaję stypendium. 100% i jeszcze pokrywają mi jeden lot do USA i z powrotem rocznie. Moja advisorka już mi go z resztą zamówiła i wyruszam 24 sierpnia na Orientation Week. Wracam już 6 maja. Jadę przez Frankfurt-Houston-Portland. To ostatnie jest zaledwie 20 min od kampusu i mają tam darmowy bus dla studentów, który sobie jeździ tam i z powrotem co godzinę. 
4. To jednak USA. Szczerze to naprawdę chcę zobaczyć jak tam się żyje. Kraj pełen różnego rodzaju ludzi, ale jeszcze nigdy tam nie byłam. A nawet jako turystka to chyba nigdy bym się nie dowiedziała jak tam jest naprawdę. Jedyne co mam w głowie to głupie amerykańskie filmy i tyle. Czas przekonać się na własnej skórze!
5. Szkoła jest blisko wszystkiego. Miasto 20 min, plaża na zachodnim wybrzeżu 60 min, park krajobrazowy, cośtam cośtam. Na pewno będę miała co robić. :)
No i ostatecznie mogę studiować to co chcę, a to się akurat nie zmieniło. Jak na razie chcę skończyć BioChemistry and Molecular Biology razem z 3-letnim kursem PreMed. Potem wskoczę sobie (hopefully) gdzieś na medycynę. Chcę studiować jak najdłużej, bo wolę chyba to od pracy do 67 roku życia ;) 

Pozostaje jeszcze pytanie dlaczego składałam papiery na medycynę do Łodzi. No cóż... Nie wiem. Wolę studiować za granicą jak na razie. Ewentualnie jest może jakiegoś rodzaju sprawdzian czy miałabym taką możliwość. Póki co, nie wiem czy się dostałam anyways.

Koniec gadania, więcej zdjęć!
W środku czerwca wyruszyłyśmy- ja, Iza, Louise i Carike - w podróż po Europie z ticketem interrail. Wróciłam wczoraj.
Zwiedziłyśmy Czechy, Węgry, Chorwację, Austrię oraz Belgię. Tyle podróżowania, ale wakacje udane!

 






 



 





















 


 


 


 


 


 

Lecą od końca do początku naszej podróży, ale co tam :)

Idę sobie pobiegać po wsi trochę. Sajonara!