Translate :)

wtorek, 3 września 2013

Fotobombardowanie!

Po bardzo długiej, niezwykle męczącej podróży po całym kampusie (no dobra, oszust ze mnie, PRAWIE całym) wreszcie zrobiłam zdjęcia. Moimi towarzyszami byli: Ji Yea, no i oczywiście aparat. Historia ta jest ciekawa, gdyż moim celem było udanie się do wioski Paud po sznurek, by móc powiesić te zasłony, które nabyłam w sobotę. Niestety, nic z tego. Zostałyśmy zwiedzione przez naszą współlokatorkę, która powiedziała, że to 20 min drogi. W rzeczywistości taki czas wystarczył nam na pokonanie odcinka od naszej wady do końca kampusu. Do wioski zostało jeszcze jakieś 7,5 km...

Jeden plus.
Wreszcie są FOTY!

Ciekawostka obyczajowa- przez ile warstw trzeba się przedrzeć, by zjeść indyjską czekoladę?




  Okej, okej, koniec żartów, bo wszystkie słodycze już zjadłam... :(




























































Atrakcja dnia!






































Pusty basen... :(



Wczorajszy dzień był pełen niezapomnianych przygód. Między innymi: zaspanie i spóźnienie się 20 minut na lekcje chemii (na szczęście nauczycielka nie miała mi tego za złe- chyba rozumie, że dzieci z Mahindry nie mogą liczyć na nadmiar snu), pierwsze odwiedziny siłowni i natychmiastowe zepsucie dwóch sprzętów. Właściwie to JA ich nie zepsułam, ale pojawiłam się w złym miejscu i złym czasie, że akurat nie działały… Moje szczęście. W ogóle ta siłownia to taka wypasiona sprawa. Dwie bieżnie, rowerek, steper, sztangi, jakieś coś do podciągania się, ćwiczenia siłowe, i dużo innych rzeczy, na które nie znam profesjonalnych określeń. Zaraz potem musiałam iść na rozmowę z advaisorem (patrz: Viany), na którym zaskoczyło mnie pytanie, czy to ja jestem tą „pierwszoroczną”, która mu przywiozła „tarty”. Tarty, serio?! Oczywiście chodziło o chrzan tarty, który Sonia osławiła w zeszłym roku. Dzień wcześniej byłyśmy z mieszkankami domku 9 u Pelhama (dyrektor) w domu, oglądaliśmy zachód słońca i piliśmy sok z mango!
Dzisiaj byłam po raz pierwszy na „Art for Kids”, czyli społecznym triveni.  Było super. Malowaliśmy, śpiewaliśmy (no, może niekoniecznie to był śpiew, a raczej darcie się), graliśmy w gry… Następnym razem wezmę aparat, żeby porobić jakieś zdjęcia.
Zaraz mamy „house dinner”, czyli każdy przygotowuje coś do jedzenia. Ja robię budyń czekoladowy i śmietankowy. Mleko już nabyłam. Muszę zacząć gotować... 

Ciekawe tematy na lekcji angielskiego EVERYDAY.  Wczoraj Henning pokazał nam video pt. ,,jak robi się mięso"- typu ginące kurczaki czy wnętrzności prosiaczka...
Wtedy chciałam przejść na wegetarianizm, ale później na stołówce podali pizze z kurczakiem.
 Dzisiaj natomiast rozmawialiśmy o ewentualnych skutkach bomby atomowej (+ zaczęła mnie dręczyć myśl, czy nie jestem przypadkiem na lekcji historii), ale temat bardzo "na topie" i jest ciekawie, kiedy wszyscy tak debatują nad tym.:)

WIĘCEJ DYSKUSJI DLA LUDU! :)

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. To macie angielski interdyscyplinarny ;-) Też mam takiego pecha do znajdowania się w niewłaściwych miejscach o niewłaściwym czasie-dzisiaj poślizgnęłam się i zjechałam ze schodów na oczach 2 nauczycielek :) Pierwszy dzień w nowej szkole :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Grunt to dobrze wypaść w oczach nauczyciela! Haha, przynajmniej Cię zapamięta... :)

    OdpowiedzUsuń