Translate :)

niedziela, 22 lutego 2015

Metaphysics

Ostatnimi czasy, tj. 4ty semestr w muwci, myślenie o przyszłości i życiu nabrało nowego poziomu. Poziom ten jest czysto metafizyczny i pochłania strasznie dużo energii, co też skutkowało tym, że miałam wielokrotne doły, na przemian z happy days! 

Od samego początku zadaję sobie pytanie czy przyjazd do Indii, żeby uczyć się w szkole UWC był warty zachodu? I wielu aplikujących do uwc pewnie również sobie zadaję takie pytania. W Polsce miałabym maturkę, która wydaje się taka prosta pod względem swojej egzystencji. Przychodzisz, piszesz, wychodzisz. Nie trzeba martwić się o Uniwersytety aż do maja, wszystko ma jakiś plan i sens. A tutaj? Wszystko wydaje się takie skomplikowane. Może to dlatego, że nie miałam pojęcia o IB i aplikowaniu na uczelnie zagraniczne. Może dlatego, że dzieje się tutaj o wiele więcej rzeczy niż w Polsce, gdzie poza szkołą nie miałam czasu na prawdziwe życie. A może dlatego, że dopiero teraz widzę jakie 'dorosłe życie' (oh well) może być skomplikowane. 
Styczeń/luty było po prostu kulminacją wszystkiego. Extended Essay, Math IA (które wciąż muszę napisać), aplikowane na studia stworzyły tutaj atmosferę typu "nie mam czasu na nic". Dodatkowo zaczął się Theater Season i parę razy w tygodniu szłam zobaczyć sztuki, a jedną nawet sama wyprodukowałam (4.48 Psychosis by Sarah Kane). Było bardzo ciężko pogodzić to wszystko razem, a teraz wreszcie czuję, że nadszedł czas chillowania i wyluzowania się. Totalna olewka.

Prawda jest taka, że IB jest skomplikowane i trudne. A IB, w szkole gdzie trafili sami najlepsi uczniowie z każdego kraju (wliczając Indie gdzie poziom nauczania prekracza nawet moje wyobrażenia), jest jeszcze trudniejsze. Może i mam 6 przedmiotów, ale tutaj chodzi o to, że żeby cokolwiek wiedzieć trzeba robić drugie tyle poza szkołą, samemu. Laby, eseje, przygotowania do egzaminów ustnych zależą tylko i wyłącznie od nas i jeżeli ktoś się nie przygotuje to dostanie słabą ocenę, bo reszta zgarnie te lepsze. Survival of the fittest, jakby to Darwin ujął. 

No więc "Dlaczego, Gabi? Dlaczego siedzisz w Indiach zamiast zostać w przytulnym domu z dobrym jedzeniem i dostępem do TV?". 
Kogo tutaj nie było chyba nigdy nie zrozumie. Zostały mi 3 miesiące pobytu tutaj i staję się coraz bardziej sentymentalna... Tylko ostrzegam ^^
Mam wrażenie, że kiedy tutaj przyjechałam nie miałam opinii ani pojęcia na temat niczego. Jasne, mogłam ot tak podać definicje komunizmu albo wyjaśnić dlaczego nie powinno się zostawiać włączonego światła. Sama teoria. W tej szkole jednak nie można przeżyć jeżeli nie ma się własnej, uzasadnionej opinii na każdy temat. Nie wyolbrzymiam tutaj i "każdy" znaczy "każdy bez wyjątku". Nawet taki, o którym dopiero co się dowiedziałam. Niekiedy to aż niezdrowe, że prowadzisz 3-godzinną dyskusję na temat cenzury albo prawa do głoszenia własnej opinii. A jednak, właśnie to tworzy taką atmosferę, że chcesz rano wstać i zrobić coś znaczącego. 

Nie potrafię sobie wyobrazić życia poza tą bańką (jak to się tutaj mówi). Bo muwci nie ma nic wspólnego z Indiami, oprócz klimatu w sumie. Żyjemy sobie na kampusie, mieszkając, koegzystując i starając się zachowywać jaki ludzie cywilizowani, co czasami nie wychodzi. Więc za trzy miesiące, kiedy powiem ostateczne "żegnaj" temu miejscu, nie jestem sobie w stanie wyobrazić co się stanie dalej. A ta wizja jest okropnie przerażająca. To miejsce jest takie inne niż Polska, czy jakikolwiek kraj w Europie.Nie Indie, ale UWC. Zastanawiam się nad rzeczami, których nie będę mogła już dłużej robić i reasumując, nie ma możliwości, że mogłabym wrócić do życia w Polsce. Po prostu nie ma.
  • Wspinać się na dach o pierwszej w nocy z masą innych ludzi, żeby zobaczyć jak płonie teren niedaleko kampusu, a ludzie z Fire Service biegną żeby to ugasić. Ten dźwięk alarmu pośrodku nocy, słyszalny w każdej części kampusu <3
  • Codzienny check-in, czyli sprawdzanie obecności, odbywające się o 9.30pm. Spotykanie ludzi, którzy mieszkają w tej samej wadzie i robienie dziwnych rzeczy, jak rzucanie limonką czy skakanie po kanapach w common room'ie, albo puszczanie latynoskiej muzyki i udawanie, że potrafimy tańczyć jak Shakira.
  • Śpiewanie najbardziej okropnych piosenek jakie istnieją, a potem przerzucanie się na Mozarta albo innego świetnego kompozytora bez bycia ocenianymi przez kogokolwiek. Najlepsze jednak to śpiewanie piosenek świątecznych już w październiku, bo przecież są zbyt piękne! Darcie się w każdym możliwym miejscu, wliczając szkolne dachy czy w drodze do Paud.
  • Wycieczki do Paud na obiad, czyli próbowanie załapania się na jakąś przyczepę, po czym jedzenie indyjskiego naanu i paneer z 20% kampusu, którzy również postanowili wyrwać się na wieczór. Ściskanie się w małym jeepie, bo 'kto by pomyślał by zamówić ich jeepów'. YOLO.
  • Biegi przy zachodzie słońca na wzgórzu, które chyba są ulubionym, choć nie aż tak częstym, zajęciem.
  • Niedzielny brunch, czyli "jedz ile wlezie" np. crepes lub korean pancakes. Mniam!
  • Wiecznie piękna pogoda i dostępny basen, na który i tak nie chce mi się iść, ale sam fakt że istnieje poprawia mi humor.
  • Lekcje biologii, na których mogę kroić mózg, oczy albo serce. So cute ^^
  • Lekcje chemii, na których nie wiem co robię, ale już zdarzyło się ze kwas wyżarł mi dziurę w spodniach. Science will save this world!
  • Desperackie poszukiwania ekwipunku do gotowania, typu garnki i trays, żeby móc coś zjeść albo upichcić komuś ciasto na urodziny o północy. Oczywiście, zwrócenie ich dopiero po paru tygodniach, bo 'wszystko należy do wszystkich'.
  • Krytycyzm wszystkiego, od dyrektora szkoły do "girls chase boys", bowiem złe strony trzeba zobaczyć w pierwszej kolejności. Dorzucając do tego punktu, cotygodniowe college meeting przy temperaturze 35 stopni, ale i tak pijąc gorącą chai, która została przecukrzona i wciąż smakuje cudownie.
  • ...
Jest tego tyle, że lista nigdy by się nie skończyła. Tyle powodów, dlaczego nigdy nie byłabym w stanie żałować, że pojechałam do Indii. Wspomnienia na całe życie, które są skumulowane tylko w tych dwóch latach.
Kiedy porównuję siebie kiedyś i teraz to widzę dwie zupełnie inne osoby. Czy to pozytywna zmiana czy nie to już chyba zależy od punktu widzenia, jednak nigdy nie wymieniałabym tych przeżyć na żadne inne. Może i jest czasami trudno, ale takie jest życie. Za to taka rekompensata zupełnie mnie zadowala! Jedyne o o co się martwię to, że gdy wrócę do Polski na wakacje to wyjdzie na to, że jestem dziwna, bo mam zupełnie inne poglądy. Ekstremalne poglądy. A potem ludzie patrzą na mnie z takim 'WTF' wypisanym na twarzy, bo przywykłam do takich ekstremalnych dyskusji, a  niektórzy mają naprawdę ograniczone pole widzenia. Zupełnie nie-metafizyczne. 

Więc nie. Nie żałuję, że wybrałam takie życie. I tak. Cieszę się, że wyrwałam się z Polski. I nie. Nie zamierzam mieszkać w Polsce, chociaż kto wie co przyniesie przyszłość. Jeszcze 2 lata temu miałam UWC interviews i ostatnią rzeczą jakiej bym się spodziewała było stypendium do Indii. 


Dobra. Wystarczy tych głębokich przemyśleń w niedzielne popołudnie. Idę pisać Math IA. Bye! :)


Tea with Zahra in the background :)

Oko kozy, które tak ładnie pocięłam, że zachowało swój kształt <3


Ritwika z naszym osiągnięciem - ciałem szklistym i soczewką

Koza też widzi cool stuff - soczewka

Rebels
Basen
Takie wspaniałe   

Casual view   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz