Translate :)

czwartek, 3 września 2015

(United) States of mind

I jestem! United States of America, Oregon, Portland, Lewis and Clark college!

Jest wspaniale! Moje pierwsze wrażenia zdecydowanie pozytywne. Najpierw wylądowałam na lotnisku w Houston, w stanie Texas, czyli na samym południu. Temperatura wynosiła chyba jakieś 38 stopni! Miałam tam jakieś 3h pomiędzy przesiadką do Portland. Cała sceneria od razu wyglądała inaczej, począwszy od małych restauracji/barów, gdzie wszystkie kelnerki nosiły ten sam, różowy strój, a na każdym stoliku znajdował się czerwono-żółty zestaw musztardy i keczupu, zupełnie jak w filmach. Wybór produktów jest również o wiele większy, a typowe słodkości czy niezdrowe jedzenie są tańsze i o wiele większe. Ostatnio w sklepie nie potrafiłam znaleźć małej paczki chipsów, bo wydaje się że tutaj wszystko jest gigantyczne! 


Lewis and Clark też jest świetne. Kampus jest duży i przez pierwszy trzy dni nie miałam zielonego pojęcia jak się przemieścić z jednego końca na drugi. Teraz jest już lepiej chociaż niektóre strefy wciąż pozostają nieznane. 
Jedzenie z BonApetit jest pyszne. Przez pierwszy tydzień pewnie lepsze niż normalnie, ale zawsze jest do wyboru dużo różnych dań. Na śniadanie z reguły jajka, naleśniki z syropem, cała lada owoców i warzyw, różnego rodzaju sosy i sery, oczywiście amerykańskie płatki i masa kolorowych (i zdrowych opcji również) napojów, od Mountain Dew do mrożonej herbaty czy milkshake'ów. 

Pierwszy tydzień, Orientation Week, był naładowany. Najpierw mieliśmy dwa dni international orientation, czyli dla nie-Amerykanów. Masa ludzi z UWC, bo w mojej klasie jest ich aż 29! W środę zaczęli pojawiać się pierwszoroczni z Ameryki, a w niedziele ci, którzy powracali do szkoły po przerwie wakacyjnej. W tym i moja współlokatorka - Sam, która jest świetna! Mieszkamy sobie w Platt East, na trzecim piętrze. Pokój jest duży i teraz staramy się go zrobić jeszcze bardziej przytulnym. Większość czasu i tak spędzamy poza nim, bo za dużo się dzieje.

Niektóre z aktywności w naszym NSO to np. wolontariat przy ścinaniu zabójczych dla mokradeł jeżyn, oglądanie Talent Show, granie w Pub Trivia (i zajęcie drugiego miejsca!) czy oglądanie Mad Max'a. Amerykańska kultura różni się od naszej, a i tak wydaje mi się że mi jest łatwiej, bo ja byłam w Polsce poniekąd ''amerykańskim nerdem'', oglądając jakieś 20 TV Shows albo czytając komiksy. Tutaj takie zachowanie jest przeciętne, ale i tak daleko mi do ogarnięcia wszystkiego o czym mówią moi znajomi. Bo pomimo dziwnych stereotypów, że obcokrajowcy trzymają się raczej razem, wszystkie moje bliższe koleżanki są na razie z US.

W poniedziałek zaczęły się lekcje. Więc może po kolei. 
Matma - nauczyciel świetny i śmieszny, chociaż temat niekoniecznie mi się podoba, przynajmniej początek. Calculus, ew.
Fizyka - nauczycielka jest moim advisorem więc znałyśmy się już wcześniej i jest mega spoko. Wydaje się tez dobrze uczyć. 
Filozofia Religii - tak, wzięłam taki kurs bo WHY NOT. Jak na razie jest super, ale bardzo bardzo wymagający, chyba najbardziej ze wszystkich kurów jakie biorę. 
ED - to wymagany kurs, obejmuje angielski i filozofię, czytamy teraz Plato, ale ja tego nie czytam tylko udaję. Myślę, że spokojnie uda mi się zdać na dobrą ocenę bez marnowania czasu na czytanie tych niezbyt interesujących rzeczy. 
PE - fitness dwa razy w tygodniu. I tak muszę obczaić gdzie tu się biega albo jak wejść na siłkę kiedy nie ma tam bandy sportowców. 

Ogólnie na żadnej imprezie jeszcze nie byłam, bo przez pierwszy tydzień wszyscy chodziliśmy szargani po całodniowych aktywnościach. Podobno w pierwszą środę była impreza nad rzeką, ale chyba koło północy przyjechała policja żeby ją zamknąć. Jest taki super sposób, bo mamy snapchata, który wysyła wiadomości o lokalizacji imprezy i ewentualnym temacie (w piątek było chyba jeans&hats). Niezły pomys, osobiście twierdzę :) Btw, yep, są czerwone kubeczki.

 

 

 

 

 

 

Muszę napisać esej na filozofię więc spadam! Sajonara!